Znani o sobie

PRZEDE WSZYSTKIM WYMAGAM OD SIEBIE

PRZEDE WSZYSTKIM

WYMAGAM OD SIEBIE

 

Z Mają Włoszczowską spotykamy się miesiąc po oficjalnym zakończeniu kariery zawodniczej.

Ale w jej przypadku mówienie o emeryturze to nadużycie, bo Maja Włoszczowska udziela się

w MKOl, prowadzi spotkania motywacyjne, wspiera rowerową młodzież i planuje własne projekty.

 

EWA SZUL-SKJOELDKRONA: Jak minął pierwszy miesiąc na sportowej emeryturze?


MAJA WŁOSZCZOWSKA:

O rany, to już miesiąc? Szybko. Myślałam, że jak skończę jeździć, będę miała więcej czasu, a okazuje się, że mam go mniej. To jest poniekąd dobre, bo nasłuchałam się różnych historii, że sportowcy po zakończeniu kariery zostają nagle z pustką i  poczuciem braku celu. Zwłaszcza, że jako zawodowcy zawsze funkcjonujemy z konkretnym zadaniem przed sobą, więc taka sytuacja nie jest najlepsza dla psychiki. Tak więc może ten brak czasu jest dla mnie dobry, bo nie mam kiedy rozmyślać.


Oczywiście mam masę zaległych zobowiązań. Wiele rzeczy przesuwałam na po sezonie i na po karierze. Teraz wszystkie wracają do mnie i nie jestem w stanie ze wszystkim zdążyć. Do tego jest kilka nowych projektów, które się pojawiły, jak  choćby MKOl. Nie do końca wiedziałam, jak będzie wyglądała praca w Komisji Zawodniczej. Okazuje się, że zadań jest sporo, a to dopiero początek. To wszystko sprawiło, że miałam bardzo mało czasu na jazdę, więc muszę teraz pomyśleć, jak  wszystko poukładać, żeby znalazło się miejsce na rower. Po tym miesiącu widzę, że najlepiej czuję się na siodełku, bo to mi daje radość, ponadto mój organizm bardzo domaga się ruchu. Wolę więc może nieco mniej zarabiać, tyle, żeby starczyło mi na życie, ale mieć wolny czas i spędzać go na łonie natury. Tym bardziej, że ostatnio coraz częściej jestem w Warszawie i choć miasto jest fajne, a ja mam tu dużo znajomych, to jednak się męczę i chcę wracać do gór, do Jeleniej Góry.


Jaki masz pomysł na swoją sportową emeryturę? Myślałaś o tym, będąc czynną zawodniczką?

Pomysłów mam bardzo dużo, więc teraz muszę się zastanowić, które z nich będę chciała zrealizować. Nie chciałam podejmować tych decyzji w trakcie sezonu - myślenie o tym, co będzie później, sprawia, że tracisz koncentrację na tym, co jest  teraz, a zależało mi na tym, żeby igrzyska wyszły super. I choć nie wyszły tak, jak chciałam, to nie dlatego, że zajmowałam się tym, co będzie potem, a dlatego, że po prostu czasem tak jest. Dobrze poszło mi za to w drugiej części sezonu i z tego się  cieszę, bo kończę karierę z tarczą. 

Wracając do planów - mam sporo takich, które mogłabym realizować sama, np. w obszarze biznesów okołorowerowych. Rowery są teraz bardzo popularne, a ja miałam okazję współorganizować kilka eventów. To jest zawsze fajne, bo spędzam  czas tak, jak lubię. Innym pomysłem są obozy rowerowo-podróżnicze: dla Polaków za granicę, a dla gości z zagranicy do Polski. Zwłaszcza, że okolice Jeleniej Góry są rowerowo genialne i nieodkryte.


Na pewno nie chcę angażować się w żadne projekty, które wymagałyby ode mnie uwagi dzień w dzień od 8 do 16, a nawet dłużej - bo przecież własne biznesy zajmują cały dzień. Dlatego te dwa pierwsze lata będę się starała żyć w mniej  organizowany sposób, tym bardziej, że sporo czasu poświęcam MKOl. Chciałabym też w tym czasie zrobić coś dla młodzieży, która aspiruje do jeżdżenia na światowym poziomie. Myślę o co najmniej trzech obozach w ciągu roku i to nie będzie dla  mnie przedsięwzięcie zarobkowe, a ideologiczne.


Oprócz tego wpada mi też dużo ciekawych spotkań motywacyjnych. Lubię je, bo to przyjemne z pożytecznym - zarabiam na tym, że opowiadam, czego nauczył mnie sport, a do tego poznaję ludzi z różnych środowisk i różnych branż, co nie miało  miejsca przez ostatnie 20 lat, gdy obracałam się cały czas w świecie rowerowym. To mi otwiera oczy na to, co mogę robić w przyszłości.


Cieszę się więc, że w zasadzie nie podjęłam jeszcze żadnych decyzji, bo nad swoimi pomysłami człowiek musi dużo więcej pracować. Jeśli coś przychodzi do nas samo, zaplanowane przez kogoś innego, jest łatwiej. 

 

Dużo pomysłów, ale ja odniosę  do jednego z nich, czyli pracy w Komisji Zawodniczej MKOl. Jakie zadania sobie stawiasz w tym kontekście?

MKOl to w zasadzie taka praca trochę biurowa, która dotyczy organizacji ruchu olimpijskiego.

Myślisz, że to będzie coś, co Ci się spodoba?

Ja jestem człowiekiem, który zamiast narzekać, po prostu robi rzeczy, więc postanowiłam się zaangażować w budowanie, a nie narzekanie. Ktoś tę pracę musi wykonać. Jeśli chcemy mieć sport zorganizowany w pewnych ramach, to naszym, sportowców, zadaniem jest komunikowanie potrzeb, sygnalizowanie problemów i propozycja rozwiązań. Jestem typem społecznika - byłam przewodniczącą klasy w podstawówce, potem działałam w PKOl i w Union Cycliste Internationale. A że  sporo dostałam od sportu, to teraz chcę mu dać coś od siebie.


Dużą zaletą organizacji takich jak PKOl czy MKOl jest to, że są one stosunkowo niezależne, bo nie są finansowane przez rząd. Z kolei np. Polski Związek Kolarski jest zależny od państwowych pieniędzy, a to skutkuje różnego rodzaju  ograniczeniami i koniecznością zaspokajania oczekiwań politycznych. W takich organizacjach trzeba mieć twardą skórę, a do tego jednocześnie umieć chodzić na kompromisy i czasem walnąć pięścią w stół. Dlatego cieszę się, że w MKOl jest  inaczej.

Sama Komisja Zawodnicza pracuje nad programami dla sportowców, jak choćby Dual Career, czyli łączenie edukacji z karierą zawodniczą czy wsparcie dla zawodników z problemami mentalnymi - właśnie ostatnio powstała 24-godzinna infolinia  pomocowa. Jest też program mający zapobiegać molestowaniu seksualnemu w sporcie.

Oczywiście trafiamy też do innych komisji MKOl, które zajmują się różnymi tematami, od obostrzeń pandemicznych na dużych imprezach po kwestie udziału w sporcie zawodników transgender. Tej pracy jest naprawdę sporo, a ja nie ogarniam na  razie nawet swojej skrzynki mailowej. (śmiech)


Jak wygląda dziś Twój dzień? Czym się różni od dnia czynnego zawodnika?

Dużo się zmieniło. Gdy jesteś zawodnikiem, żyjesz według planu - wstajesz, robisz rozruch, jesz śniadanie itd. Organizm jest do tego przyzwyczajony. A teraz jestem cały czas w podróży, każdy dzień jest inny, więc np. mój metabolizm wariuje.  Słabo też sypiam, bo godziny, w których podróżuję, są różne. A co najgorsze, na razie nie mam pomysłu, jak pogodzić nowe życie z regularnością starego.

Tak więc teraz wokół mnie jest chaos, ale mam nadzieję, że po igrzyskach w Pekinie będę miała więcej czasu w górach i więcej czasu na trenowanie. Chciałabym cały czas być w takiej formie, żeby gdzieś pojechać z młodzieżą i pomóc im podczas  zawodów, pokazać, które ścieżki moim zdaniem są najlepsze i najbardziej optymalne. Myślę też o jakimś ściganiu amatorskim, a moja psychika nie pozwoli mi pojechać bez przygotowania.


Rozważasz karierę trenerską?

Karierę trenerską raczej nie, ale wsparcie i mentoring dla młodych ludzi już tak. Trenowanie kogoś wymaga dużo czasu, a ja wolałabym pomagać punktowo, zorganizować zgrupowania czy coś podpowiedzieć. Po prostu są osoby, które to robią  lepiej, a ja się na trenera zupełnie nie nadaję, bo lubię mieć na wszystko wpływ. Mogę stworzyć idealny program treningowy, ale to ktoś inny będzie go realizował, więc nie do końca mogę to skontrolować. Zresztą, mamy świetnych trenerów w  Polsce i jeśli młodzież trafi do nich, będzie dobrze.


Mieszkasz w Jeleniej Górze, ale urodziłaś się w Warszawie. Jak trafiłaś na Dolny Śląsk?

Moja mama jest z okolic Jeleniej Góry, a mój tata z Warszawy. Poznali się w Jeleniej Górze, bo tata był fanem gór i zdecydował się na studia na Akademii Ekonomicznej. Wspólne życie zaczęli w Warszawie i tu moja mama wytrzymała 5 lat. W  końcu miasto ją zmęczyło i wróciliśmy do Jeleniej Góry.

 

Pewnie sto razy słyszałaś to pytanie, ale zadam je po raz sto pierwszy: jak zaczęłam się Twoja przygoda z rowerem?

Rzeczywiście, na to pytanie odpowiadałam wiele razy. (śmiech) Ja się zawsze dobrze uczyłam, miałam czerwone paski i poukładane w głowie, że trzeba iść na dobre studia. Nie myślałam o żadnym sporcie, a zwłaszcza zawodowym.

Jednak sport zawsze był obecny w życiu całej naszej rodziny i gdy pojawiły się rowery górskie, moja rodzina zaczęła na nich jeździć. Latem były rowery, a zimą narty. I nawet trafiłam do grupy zawodniczej w szkółce narciarskiej, ale uprawianie  narciarstwa alpejskiego w Polsce jest trudne, bo trzeba wiele miesięcy w roku spędzać na lodowcu gdzieś za granicą, a to oznacza, że nie da się sportu pogodzić ze szkołą.

Kiedyś pojechaliśmy na rodzinne zawody rowerowe i okazało się, że mam talent do tej dyscypliny. Wygrałam eliminacje dolnośląskie, potem byłam druga w finałach ogólnopolskich, aż w końcu wygrałam amatorskie mistrzostwa Polski „Family Cup”. Wtedy podszedł do mnie trener Śnieżki Karpacz, wręczył mi koszulkę kolarską i powiedział, że mam przyjechać na trening następnego dnia. Trochę się opierałam, bo priorytetem była nauka. Ale w końcu poszłam, okazało się, że jest fajna grupa młodych ludzi i tak zostałam.


Skoro zahaczyłyśmy już o dzieciństwo, to chciałam zapytać, co z małej Majeczki zostało w dorosłej Mai?

Cokolwiek robiłam, zawsze lubiłam wygrywać i to mi zostało, więc pewien upór. Ale też złość, jak mi coś nie wychodzi - oczywiście teraz już umiem sobie z tym radzić. Zostało mi też bałaganiarstwo, które staram się okiełznać, ale nie jest to  łatwe.

A z cech charakteru? Systematyczność, która bardzo przydała mi się w sporcie, bo jest to klucz do sukcesu w zawodowstwie. Ale też w życiu - egzaminy na studiach zawsze starałam się zdawać w pierwszym terminie.

 
 

A jaką cechę lubisz w sobie najbardziej?

Ja przede wszystkim wymagam od siebie. Poznałam wielu sportowców, którzy byli rozgoryczeni i sfrustrowani, bo nie mieli takich samych warunków, nie mieli takiego samego roweru, nie mieszkali w górach itd. Dziwiło mnie, że można tracić tyle energii na takie narzekanie, a co więcej, w ten sposób podważać swoją pewność siebie.

Pamiętam, jak złamałam nogę i w tym samym czasie dostałam informację, że będę jeździła dla zagranicznej ekipy. PZKol wycofał moje finansowanie z powodów, powiedzmy, politycznych. Mogłam pójść do mediów i zrobić z tego aferę, ale  kosztowałoby mnie to tyle energii i nerwów, że więcej bym na tym straciła. Więc stwierdziłam, że jak nie, to nie.

Przez pół roku funkcjonowałam w nieidealnych warunkach, sama jeździłam na zgrupowania, sama wynajmowałam sobie auto i jeździłam nim na treningi w Sierra Nevada, sama organizowałam sobie jedzenie, fizjoterapię i mechanika. Skupiałam  się na treningu i swojej pracy, nie spalałam się w walce o dofinansowanie. I choć za wszystko płaciłam sama, miałam bardzo dużą motywację, dzięki czemu przyszły wyniki, a po nich telefon z PZKol z propozycją wsparcia. 


To odwróćmy pytanie - jakie cechy przeszkadzały Ci w sporcie?

Ja jestem idealna! (śmiech) A na serio, mam taką jedną cechę, która mnie bardzo denerwuje w ogóle w życiu. Jest to niezdecydowanie. Ja wiem, że nie wyglądam na taką osobę, ale czasami proste rzeczy są dla mnie trudniejsze niż te  skomplikowane. Trudne decyzje jest mi łatwiej podejmować. Gdzie jechać na zgrupowanie, który hotel wybrać - potrafiłam strasznie dużo czasu tracić na takie rzeczy.

Jeśli chodzi o podejście do sportu, to chyba nie mam sobie nic do zarzucenia. Może to, że gdy byłam młodą zawodniczką, miałam zbyt duże poczucie lojalności wobec klubu. To z jednej strony dobra cecha - bycie lojalnym - ale z drugiej ta  lojalność nieco przyhamowała rozwój mojej kariery. Dostałam propozycję jazdy za granicą, ale zostałam w kraju, bo cały team był zbudowany wokół mnie.

Gdybym poszła wcześniej za granicę, pewnie i sportowo, i życiowo mogłabym się lepiej rozwinąć. Potem, już jako zawodniczka teamu holenderskiego, nawiązałam wiele ciekawych kontaktów. Dlatego myślę, że jeśli młody zawodnik ma okazję  jeździć poza Polską, to powinien z tego skorzystać.


Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?

Rodzina przede wszystkim, to chyba dość naturalne. Oni są najważniejsi - przez wiele lat korzystałam z pomocy mamy, brata, ojczyma, taty czy chłopaka. Wszyscy starali się mi pomóc w ogarnięciu kariery, a ja wtedy nie dawałam wiele od siebie.  Mam nadzieję, że teraz będę miała dla nich czas.

Bardzo zależy mi też na tym, żeby nie krzywdzić innych ludzi. Moja mama ostatnio powiedziała mi fajną rzecz: ona idzie swoją ścieżką i stara się nie ingerować w cudze życie, ale tego samego oczekuje od ludzi. I ja też staram się żyć tak, jak chcę,  dbając o to, żeby nie krzywdzić innych ludzi i ich nie wykorzystywać.


Wrócę na chwilę jeszcze do pytania związanego z tematem, który już poruszyłaś czyli Dual Career. Skończyłaś bardzo wymagające studia. Jak udało ci się połączyć edukację wyższą z karierą sportową?

Jak sie ma 20 czy 25 lat, to dużo można. Później jest ciężej, dlatego ja namawiam wszystkich do tego, żeby nie odkładali studiów na potem, bo teraz jest czas na karierę sportową. 

Na Politechnice Wrocławskiej byłam jedynym sportowcem wyczynowym. Na początku roku akademickiego szłam z kalendarzem do wszystkich wykładowców i wskazywałem daty, w których mnie nie będzie, ale jednocześnie zobowiązywałam się  do nadrobienia materiału we własnym zakresie. I to działało pod warunkiem, że pojawiałam się na kolokwiach i egzaminach i je zaliczałam. Dzięki temu nie potrzebowałam oficjalnego indywidualnego toku nauczania, bo ze wszystkimi się  dogadywałam. Nie ukrywam, że nie było łatwo. To nie były jeszcze czasy internetu, jak teraz. Koleżanka z roku, z którą mieszkałam, skanowała mi wszystkie swoje notatki w zaprzyjaźnionej redakcji Magazynu Rowerowego, a ja na zgrupowaniach  próbowałam rozwikłać, o co chodzi. Matematykę łatwiej zrozumieć, kiedy ktoś ci coś tłumaczy, więc po powrocie korzystałam z korepetycji kolegów z roku. 

Oczywiście wszystko to miało swoją cenę - nie miałam wolnych wieczorów ani życia studenckiego, byłam może na kilku imprezach przez całe studia, więc gdy na 5 roku zostało nas trzydzieści kilka osób, ja nadal nie znałam imion wszystkich  moich kolegów. Trochę mi tego studenckiego życia szkoda, ale z drugiej strony miałam czas na trenowanie i naukę.

 

Jak świętowałaś sukcesy?

Często wcale, bo nie było na to czasu. Jedyny moment w sezonie, kiedy mogłam sobie pozwolić na imprezowanie, to był jego sam koniec, po ostatnich zawodach. Wtedy całe środowisko MTB spotykało się, żeby się pobawić. Np. w Rio mieliśmy  tzw. domówkę, ale to było już po wszystkich startach i po ceremonii zamknięcia.

Zazwyczaj staram się po prostu zebrać całą ekipę, z którą pracuję w trakcie sezonu i zabrać na kolację z szampanem. To jest takie moje minimum. W końcu moje zwycięstwa i medale to nie tylko mój sukces - składa się na to praca wielu ludzi, a ja  chcę im podziękować.

Planuję też benefis na zakończenie kariery i w sumie żałuję, że nie zrobiłam go wcześniej, bo teraz powoli wytracam impet i motywację.

 
 
 

Czy jest coś, czego żałujesz w swojej karierze sportowej?

Tak, żałuję, że nie zaczęłam wcześniej jeździć dla zagranicznej drużyny. Oczywiście to, że tak się nie stało, wynikało też z tego, że było mi dobrze tam, gdzie byłam. Ale patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że gdybym podjęła tę decyzję  wcześniej, mogłabym się bardziej rozwinąć.


Odwiedziłaś wiele miejsc na całym świecie. Które zrobiło na Tobie największe wrażenie?

Chciałabym wrócić do Stanów i do Kanady ze względu na krajobrazy i tereny. A miejsce, w którym się najlepiej czułam, to RPA - byłam tam na wyścigu Cape Epic. Klimat, ludzie i jedzenie - te rzeczy zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a jest też  gdzie pojeździć rowerem. Nie bez powodu właśnie tam odbywa się największy etapowy wyścig MTB.


A w Polsce są dobre miejsca do uprawiania kolarstwa górskiego?

Zapraszam do mnie do Jeleniej Góry! Jest rewelacyjnie - na szosie jest gdzie jeździć, bo są drogi, gdzie praktycznie nie ma ruchu i jeździ się świetnie. A dla miłośników MTB jest po prostu obłędnie, są zbudowane dla rowerów single tracki, są też  dzikie trasy, więc jest w czym wybierać.


Ostatnie pytanie: co byś powiedziała dzieciakom, które marzą o karierze takiej jak twoja?

Żeby ciężko i systematycznie pracowały i żeby nie bały się nowych rzeczy. Ja podczas swojej kariery często byłam przywiązana do sprawdzonych rozwiązań i bałam się ryzykować. Zmieniałam coś dopiero wtedy, gdy było źle i nie miałam już  wyjścia. Żałuję, że trochę więcej nie eksperymentowałam. A nowych rzeczy warto próbować, zwłaszcza w młodym wieku - nie tylko jeździć na rowerze, ale też poskakać, pouczyć się trialu rowerowego, pojeździć na torze BMX-owym, czyli nabrać jak najwięcej takich technicznych umiejętności. Technika jest najważniejsza, a w młodym wieku „łapie się” ją dużo szybciej.

A druga rada jest taka, żeby zawsze cieszyć się tym, co robimy i nie wpaść w taką pułapkę, w której pojawia się myśl „żeby być najlepszym, muszę ciężko trenować”. Kluczowe jest tu słowo „muszę”, które powinno zastąpić „chcę”. Musi być frajda  i fun z jeżdżenia. To jest coś, co trzeba w sobie pielęgnować przez całą karierę.


Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Komentarze