Znani o sobie

Mateusz Ziółko

 Mateusz Ziółko

„Kiedy ja jestem szczęśliwy,

nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych”

 

zdjęcia Dorota Czoch

 

Czego nauczyło go życie na wsi i dlaczego kocha wracać na Orawę?

Skąd zamiłowanie do muzyki i co dała mu obecność w programie Twoja twarz brzmi znajomo?

Muzyka czy rodzina - co jest najważniejsze w jego życiu?

Między innymi na te pytania odpowiada piosenkarz i pianista, Mateusz Ziółko.

 
 

IZA TROJA NOWSKA: Urodził się Pan w Katowicach, ale dorastał w Zubrzycy. Czy miejsce urodzenia miało wpływ na to, kim Pan jest?


MATEUSZ ZIÓŁKO: Moje miejsce urodzenia na pewno ma wpływ na to, że do dzisiaj z wielkim sentymentem wracam na Śląsk, a zwłaszcza do Katowic. Co prawda nie mieszkaliśmy tam długo, bo kiedy miałem około 3 lat, rodzice kupili dom w Zubrzycy, żeby wrócić na Orawę, skąd oboje pochodzą. Całe moje późniejsze dzieciństwo i okres dojrzewania spędziłem na mojej ukochanej Orawie. I na pewno miejsce, w którym się wychowałem, miało wpływ na to, jakim dzisiaj jestem człowiekiem.


Ma Pan na myśli przywiązanie do natury?

Kiedy dorastasz na wsi, w górach, w przepięknym otoczeniu przyrody i nieograniczonej przestrzeni, to nigdy nie będziesz w stanie zaaklimatyzować się w dużym mieście, w mieszkaniu w bloku. Dlatego po latach spędzonych w Krakowie wyprowadziłem się z rodziną na obrzeża Nowego Sącza. Moje dzieci dorastają w takiej samej rzeczywistości co ja. A drugą ważną sprawą jest to, że życie na wsi uczy ciężkiej fizycznej pracy i co za tym idzie - pokory. To uświadamia, że w życiu nic nie ma za darmo.

 
 

Nie ma dla mnie lepszego sposobu na zebranie myśli niż spacer po orawskich łąkach i napawanie się widokiem jedynej w swoim rodzaju Babiej Góry .

To miejsce dla mnie zawsze będzie wyjątkowe.


To dlatego lubi Pan wracać na Orawę?

Powiedziałbym raczej, że kocham wracać na Orawę. Tu przecież spędziłem większość swoich lat, dorastałem, uczyłem się życia. Tu założyłem swój pierwszy zespół, przeżywałem pierwsze miłości. Tu po prostu wszystko miało swój początek. Dlatego zawsze, kiedy przyjeżdżam do Zubrzycy, bardzo się wyciszam i regeneruję. Nie ma dla mnie lepszego sposobu na zebranie myśli niż spacer po orawskich łąkach i napawanie się widokiem jedynej w swoim rodzaju Babiej Góry. To  miejsce dla mnie zawsze będzie wyjątkowe. Kiedy potrzebuję się wyciszyć, przyjeżdżam do Zubrzycy i idę sobie samotnie pospacerować po lesie. Uwielbiam kontakt z naturą od zawsze, może dlatego, że chłop ze wsi po prostu jestem i kiedy  jestem blisko przyrody, to daje mi poczucie spokoju. (śmiech)


Pańska mama śpiewała w zespole regionalnym. Czy to po niej odziedziczył Pan miłość do muzyki?

W moim domu zawsze było dużo muzyki i, to fakt, mama chyba zakrzewiła we mnie tę pasję. Kiedy byłem brzdącem, spędzałem z nią mnóstwo czasu, a mama cały czas przy pracach w domu śpiewała mi różne patriotyczne i nie tylko piosenki. 

Zawsze w tle grało u nas polskie radio, a najczęściej program trzeci, który, jak wiemy, słynie raczej z dobrego gustu muzycznego. To ona pokazywała mi nagrania Milesa Davisa, Eltona Johna czy Niemena, którego do dzisiaj uwielbiam słuchać. 

 

Czy to właśnie ona była Pana pierwszym nauczycielem?

Największą rolę w moim muzycznym życiu odegrał mój brat. To on był moim pierwszym nauczycielem. Grał na akordeonie i klawiszowych instrumentach. Ja cały czas go podpatrywałem z boku i tak zacząłem swoją przygodę z instrumentem,  która trwa do dzisiaj.


A mówiąc o przygodzie - miał Pan okazję uczestniczyć w telewizyjnych programach talent-show. Co, oprócz popularności, one Panu dały?

Tak. Każdy z tych programów, w których brałem udział, to przede wszystkim wspaniała życiowa przygoda z bardzo mocną lekcją pokory w tle. Poznałem dzięki temu wielu wyjątkowych ludzi, z którymi cały czas się przyjaźnię. To jest chyba najważniejsze. Bo ludzie zawsze są najważniejsi i powinni być na pierwszym miejscu w naszej hierarchii. To są wartości nie do przecenienia.

 

Bez wątpienia! Kogo między innymi Pan poznał?

Na przykład Marka Piekarczyka. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy po programie i wiele od niego się uczę. Takim zwieńczeniem tego mojego marzenia wspólnego występowania będzie nagranie razem piosenki, nad czym zresztą już pracujemy.

 

A  wracając do dużej popularności - Pana występ w roli Zbigniewa Wodeckiego w programie Twoja twarz brzmi znajomo obejrzało na YouTube’ie ponad 6 mln osób. Mnie najbardziej zapadło jednak w pamięć wcielenie w Klausa Meine’a - to  było niesamowite. Jak Pan się czuł w odgrywanych rolach? Ile było w nich Mateusza Ziółki?

Te wykonania to były dla mnie najbardziej wykańczające występy w życiu. Nigdy wcześniej nie musiałem odkopywać w sobie tak głęboko ukrytych pokładów emocji. To pozwoliło mi poznać siebie z zupełnie innej strony niż dotychczas.

 
 

Aktorskiej?

Wcielanie się w skórę ludzi, których wcześniej znało się tylko z ekranu telewizora i traktowało jako idoli, jest naprawdę doświadczeniem, powiedziałbym dość? magicznym. Po kilku odcinkach tego programu odkryłem, że tak naprawdę zamiast „aktorzyć” i próbować udawać kogoś, kim się nie jest, wystarczy sięgnąć w głąb siebie i dotknąć tej sfery uczuć, którą wszyscy artyści mamy wspólną - ponadprzeciętnej wrażliwości.

 

I co się okazało?

Że nie tak daleko nam wszystkim do siebie! (śmiech)


Wspomniał pan o pracy nad wspólną piosenką z Markiem Piekarczykiem. A, zapytam otwarcie, kiedy możemy spodziewać się Pana drugiej płyty?

Nie chciałbym teraz składać obietnic terminowych, których później nie mógłbym spełnić. Praca nad albumem to proces dość żmudny, jeśli chce się wszystko dopracować i niestety często wyjątkowo nieprzewidywalny. Bywają takie dni, a nawet tygodnie, kiedy nie mogę sklecić żadnej satysfakcjonującej mnie melodii czy tekstu. Dlatego pozwalam wtedy swoim emocjom odpocząć i czekam cierpliwie na powrót inspiracji. I to działa. Prawdę mówiąc, już widzę światełko w tunelu i  wszystko na to wskazuje, że na przestrzeni kilku miesięcy skończę album w takiej postaci, w jakiej go sobie wymarzyłem. Wtedy wiosną przyszłego roku na pewno będzie można mojej nowej płyty posłuchać.


Jaka ona będzie?

Na pewno inna niż pierwsza, bo ja sam jestem już po tych kilku latach innym człowiekiem. Bogatszym o wiele nowych doświadczeń i przez to chyba dojrzalszym, mam nadzieję. (śmiech) W tym albumie będzie o wiele więcej moich dźwięków. Ci, którzy znają moją twórczość sprzed lat, na pewno je rozpoznają.

 

Mówił Pan, że ludzie są zawsze najważniejsi. Czy to dlatego lubi Pan koncertować?

Owszem, uwielbiam koncertować, bo kocham ludzi i ten niesamowity przepływ emocji pomiędzy mną a publicznością, który zawsze towarzyszy graniu na scenie. To jest dość paradoksalne uczucie. Z jednej strony nigdy nie wiem, czego się  spodziewać po kolejnym koncercie i to jednak wywołuje we mnie niezmiennie od lat tremę. A z drugiej strony zawsze jestem ciekawy, co tym razem się wydarzy. I jakich ludzi spotkam. To wszystko wytwarza sporą, uzależniającą, dawkę adrenaliny. Pomimo tremy wiem więc, że nigdy nie przestanę koncertować. Nie mógłbym żyć bez sceny i bez spotkań z ludźmi. To zbyt piękne chwile, żeby sobie ich odmawiać.

 

Ale i tak ulubione miejsce na ziemi to dom? 

Zdecydowanie. Tam zawsze znajduję to, czego chcę. Mamy ogromny ogród, w którym często wylegujemy się na hamakach z moimi chłopcami albo gramy w piłę. Wieczorami palimy ognisko, zapraszamy przyjaciół. A zimą każdego wieczora palimy w kominku i siedzimy nieraz do późna, grając w różne towarzyskie gry albo na fortepianie. A kiedy przyjdzie mi wena, to schodzę do mojego studia i pracuję nad płytą. Czego chcieć więcej?


Mówi Pan o synach, których ma Pan aż czterech! Skoro razem grywacie na fortepianie, to na pewno też są uzdolnieni muzyczne, po ojcu?

Moi chłopcy tak naprawdę nie mają wyjścia. (śmiech) Kiedy siadam wieczorami do fortepianu w salonie i ćwiczę, to są zmuszeni słuchać taty. A często śpiewamy sobie też razem z żoną. Później kończy się to tak, że chłopaki chodzą po domu i  śpiewają moje piosenki. Ale faktycznie każdy z nich ma mniejszy lub większy pociąg do muzyki. Zaczynają już grać na fortepianie czy gitarze, a najstarszy syn - nawet na saksofonie. Cieszę się z tego, bo nie ma nic przyjemniejszego od dzielenia pasji z tymi, których się kocha. A kto wie, może kiedyś, gdy chłopcy dorosną, założymy jakiś poważny „ZIOŁO-ZESPÓŁ”? (śmiech)


Idealne połączenie dwóch miłości - do rodziny i muzyki!

Dla mnie najważniejsza jest rodzina i szczęście moich najbliższych. Kiedy oni są szczęśliwi, to ja też. A kiedy ja jestem szczęśliwy, to nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. 


Dziękuję za rozmowę!

Dodaj komentarz

Komentarze