Znani o sobie

DWORZEC TATRZAŃSKI

DWORZEC TATRZAŃSKI

- gastronomia i kultura w jednym

 

Zlokalizowany w centrum Zakopanego Dworzec Tatrzański to miejsce z historią. Nigdy nie był dworcem kolejowym, ale za to mieścił się w nim dom kultury, kasyno, czytelnia, klubokawiarnia, a nawet i klub nocny. Dziś w jego wnętrzach znajdują się restauracja, kawiarnia oraz przestrzeń dla artystów, stworzone przez Magdalenę Schejbal ? aktorkę teatralną i filmową. Jak połączyć gastronomię z kulturą i co oznacza zdrowa konkurencja? 


 

IZA TROJANOWSKA:

Skąd pomysł na otwarcie restauracji i czemu akurat w Zakopanem?


MAGDALENA SCHEJBAL: 

Zakopane to mój drugi dom. Już parę lat temu prowadziliśmy tam razem z moim partnerem, Sławkiem, małe bistro i na bazie tego doświadczenia postanowiliśmy spróbować raz jeszcze. Coś nas ciągnie do gastronomii... Może to historia rodzinna? Duża część rodziny Sławka od zawsze była z nią związana, a tato był świetnym kucharzem i znanym na Podhalu szefem wielu fantastycznych kuchni.

 

W Zakopanem konkurencja w gastronomii jest ogromna. Czy kolejna restauracja ma szansę przetrwać?

Z tym ogromem pozwolę się nie zgodzić, liczba obiektów gastronomicznych nie świadczy o ogromie konkurencji. Zresztą konkurencja nam nie straszna. Stawiamy na jakość u siebie i współpracę z innymi miejscami. Moim zdaniem wciąż jest bardzo mało ciekawych i smacznych miejsc w Zakopanem, choć jest coraz lepiej. Sama lubię dobrze i smacznie zjeść i nie lubię w tej materii „ściemniania”.

 

Czyli odwiedza Pani inne zakopiańskie restauracje?

Uprawiam w tej dziedzinie swoistą turystykę kulinarną. Odkąd sama prowadzę kombo gastronomiczno-kulturalne, to temat dobrego i zdrowego jedzenia jest mi jeszcze bliższy. Cieszą nas takie inicjatywy jak Restaurant Week. Obecność innych ciekawych i pysznych miejsc w Zakopanem tylko motywuje. Lubię się ścigać, lubię zdrową konkurencję, bo sprawia, że człowiek nie stoi w miejscu. Cały czas się rozwija. Wierzę, że nasze podejście do ludzi i do jedzenia pozwoli nam rozwinąć skrzydła i wpisać się na stałe w kulinarny obraz Podhala.

 

A jakie jest Wasze podejście do ludzi i jedzenia?

Jesteśmy otwarci. Chcemy likwidować dystans i być miejscem, gdzie klient będzie się czuł swobodnie, ale też wyjątkowo. Część kawiarniano-gastronomiczna otwarta jest na kuchnię. Podzieliliśmy nasze miejsce na trzy przestrzenie: kawiarnię, gdzie oprócz naszych wypieków można napić się kawy z naszej zaprzyjaźnionej palarni. Bistro to przede wszystkim świeże ciągle zmieniające się menu i bogata oferta win od naszych przyjaciół z Wineonline oraz Wojtka Lutomskiego. Sala klubowa natomiast ma spełniać kilka funkcji i została wymyślona tak, by mogła gościć duże weekendowe imprezy, koncerty, spektakle, ale też kameralne stand-upy, spotkania literackie, wernisaże. Są cudownie wygodne kanapy i fotele, przytulna i elegancka cegła oraz piękny kojący widok na nasz ogród.

 
 
 

Aranżacja wnętrza to Pani projekt?

Gdzie szukała Pani inspiracji?

Już od pierwszego wejrzenia miałam wizję, jak chcę, żeby wyglądał Dworzec, a już na pewno jak chcę, żeby nie wyglądał. Zastaliśmy zgliszcza i generalny remont nas zdziesiątkował i osłabił zapał. Ale zawsze walczę do końca, więc postanowiłam, że co nas nie zabije... Po zakończeniu ciężkich prac jasne było, że to stare wnętrze z duszą i historią potrzebuje jedynie troskliwego spojrzenia i przytulnej oprawy. Obecny efekt to funkcjonalność, nowoczesny design w połączeniu z rzemieślniczą nutką nostalgii i szacunku dla historii tego miejsca. Inspirowało mnie przede wszystkim chyba to, żebym sama czuła się w tych wnętrzach dobrze i swobodnie, choć wiem, że brzmi to może przewrotnie.

 

I to właśnie z powodu przygotowań do otwarcia restauracji zniknęła Pani na jakiś czas z show biznesu?

Remont trwał prawie 14 miesięcy. W tym czasie byłam pochłonięta również pracą w teatrze i przygotowaniami do kolejnych premier, a że skrupulatnie wybieram momenty, kiedy pojawiam się w mediach, to faktycznie widzowie mogli mieć wrażenie, że jest mnie mniej. Latem wróciliśmy na plan Blondynki, której losy będą mogli Państwo śledzić od grudnia do lutego. Skoro o tym mowa - ostatnio coraz rzadziej pojawia się Pani na ekranie? Ten zawód to suma przypadków, szczęścia, spotkanych ludzi i ciężkiej pracy, która czasami pozostaje niezauważona. To też popularność, która jest bardzo „niestała w uczuciach”, bo to widz wybiera swoje sympatie i antypatie. Teraz jest widocznie popyt na inne twarze, a ja muszę poczekać. Zaraz skończę 40 lat i to też jest taki dziwny czas dla aktorek. Już nie jesteśmy dziewczynami, a jeszcze nie starszymi paniami. Na panienki już jestem za „stara”, a na ciotki jeszcze za młoda. Niedawno wcieliłam się w postać mamy nastolatki. Przeżyłam szok. Jak to, to już? Już mam tyle lat, że będę wiarygodna w roli mamy zbuntowanej 14-stolatki?! Długo oswajałam się z tą myślą.

 

Przez długi czas była Pani postrzegana głównie jako aktorka serialowa, ale oprócz telewizji jest przecież jeszcze teatr, w którym Pani występuje.

Jak cię widzą, tak cię piszą. Dla kogoś, kto nie rusza się sprzed telewizora, będę zawsze panią z telewizji. Dla teatromanów będę kojarzyć się z warszawskim Teatrem Ateneum, gdzie występuję już od 10 lat i tam też przeżywałam pierwsze wzloty i upadki. Mimo że debiutowałam dawno temu w Teatrze Wybrzeże w Wojnie polsko-ruskiej Doroty Masłowskiej. Narzekać mogą jedynie kinomani, bo faktycznie za kinem sama tęsknię i czekam na filmową przygodę, jak jałowa ziemia na ulewny deszcz.

 

Swoja drogą, najpierw pojawiła się Pani na ekranie, a dopiero potem na deskach teatru. Czy to nie odwrotna jak zazwyczaj kolejność?

W tym zawodzie żadna kolejność nie jest właściwsza. Może kiedyś tak było, że prosto po szkole młody człowiek lądował na etacie w teatrze. Teraz rynek jest wolny, ale wciąż za mały dla wszystkich. Oblegany przez masy szukających pracy aktorów, zarówno młodych, jak i doświadczonych, magicznie się nie rozciągnie. Ja ciągle w tym zawodzie szukam dla siebie wyzwań. Kocham i ekran, i scenę, ale uwielbiam też pracować głosem, nagrywam audiobooki, pracuję w dubbingu, parę lat temu miałam też swoją autorską audycję w Radiowej Czwórce, a teraz będę jeszcze businesswoman i niesamowicie mnie to kręci. Nie wyobrażam sobie siedzieć w domu i nic nie robić. Mam swoje pasje, pomysły, kolejne projekty w głowie i nie zamierzam się zatrzymywać.

 

Wracając do restauracji - znajduje się w niej wystawa okładek płyt. Jakich?

Wystawy to część naszej inicjatywy, ta z okładkami płyt była pierwsza, od czerwca staramy się cyklicznie zmieniać ekspozycje. Udostępniamy nasze przestrzenie artystom, zapraszamy też fotografów. Wszystko to sprawia, że nasze wnętrza ciągle ewoluują. Teraz wiszą u nas pejzaże górskie naszego przyjaciela, przewodnika tatrzańskiego - Jacka Wiśniewskiego.

 

Wynika z tego, że Dworzec to nie tylko restauracja, ale i swoisty dom kultury.

Kultura jest mi najbliższa, więc w tej głównie przestrzeni chcę realizować w Dworcu jak najwięcej wydarzeń kulturalnych, spotkań autorskich. Wielofunkcyjność sprawia, że możemy realizować wiele ciekawych inicjatyw, od paneli dyskusyjnych, kończąc na regularnej Rokotece. Uzupełniamy to napojami, cateringiem i tak sobie wyobrażam właśnie dom kultury w obecnych czasach.

 

W Dworcu Tatrzańskim, który zresztą nigdy nie był dworcem kolejowym, mieścił się wcześniej dom kultury.

W ogóle jest to miejsce z historią. Skąd jego wybór? Miejsce przyszło „samo”, przypadkowo, choć nie wierzę w przypadki. Jego historia stała się inspiracją do odtworzenia jego dawnej funkcji z nawiązką. Chcemy, żeby to miejsce tętniło życiem. Żeby inspirowało, ciekawiło, zachęcało do wyjścia z domu albo do spojrzenia na Zakopane nie przez pryzmat pseudofolkloru i „krupówkowego bylejactwa”, a nowych możliwości, ciekawych wydarzeń, spotkań z kinem, teatrem, muzyką i literaturą. W końcu mój zawód i poniekąd misja mu przypisana do czegoś zobowiązują.

 

I tego Państwu życzę. Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Komentarze