Humor

Pół żartem - Pół serio

Najpierw byli Górale. Jest jedna legenda o tym, jak Bóg stworzył Górali. Cokolwiek złośliwa, zwłaszcza dla tych wszystkich narodów, które żyją na południe od naszych Tatr. Cały świat już był gotowy. Rozsiadł się Stwórca, aby odpocząć na tatrzańskich szczytach, nogi przed siebie wyciągnął, spojrzał w dal - na Bałtyk - i zaczął lepić gliniane ludziki, co by w tych górach u jego stóp mogły zamieszkać. Jak mu coś ładnie wyszło, stawiał na ziemi i powstawał Góral albo Góralka. Jak nie wyszło, odrzucał w tył przez ramię i tak powstali Czesi, Słowacy, Węgrzy, Bułgarzy, Rumuni, a może i dalej coś jeszcze poleciało?

 

Oczywiście nikomu poważnemu nie przyjdzie dziś do głowy, by tą legendą na poważnie sobie wyjaśniać powstanie naszych południowych sąsiadów. Górale to jednak co innego. Mogli tak właśnie powstać. Twardy, szczery, prostolinijny lud, kochający wolność i życie. Barwny, skłonny do bitki i do wypitki, a jednocześnie honorowy, szlachetny i bogobojny.

Tak to się musi skończyć, gdy się jest ulepionym z najlepszej gliny, przez samego Boga, w chwili relaksu. Tak, że on sam był ze swojego dzieła szczerze zadowolony. Zresztą - na perfekcyjnym ulepieniu kształtowanie Górali się nie skończyło. Później jeszcze ich „dyscyk wykompoł, wiater ukołysoł” - jak sami o sobie śpiewają. A jeszcze „skrzypecki” ich uczą radości, a górskie szczyty wolności, którą nazwali „śleboda”. To chyba wiele tłumaczy, prawda?

 

Góry, nase góry

Same góry to też nie byle co. To był świetny pomysł Stwórcy świata, żeby pewne części ziemi wybrzuszyć. Niektóre nawet dość raptownie z ziemi sterczą. Góry mają swój urok, budzą ciekawość, szacunek, ale i grozę. Reinhold Messner, jeden z największych alpinistów i himalaistów wszechczasów, ujął to bardzo prosto i chyba najtrafniej:

- Dlaczego chodzisz po górach?

- Bo są?

Taternicy, alpiniści, himalaiści - oni to tak właśnie czują. Jeśli zbyt długo nie widzą pofałdowanego terenu albo na coś nie wlezą, popadają w nerwowość albo i depresję, Zwykli turyści, co to się co najwyżej kuszą na tatrzańskie doliny, ewentualnie spacer w szpilkach na Giewoncie, pewnie potrafią o tym dużo barwniej opowiedzieć. Widoki, natura, zdrowe zmęczenie, świeże powietrze, adrenalina, owce, szczyty, schroniska, szałasy, baca, gaździna i oscypek - na równinach tego nie uświadczysz. To się potem dobrze na zdjęciach ogląda, Można się zmęczyć, można się i przestraszyć. Na prawo przepaść, na lewo przepaść, a w lesie jakieś pomruki - ani chybi to niedźwiedź!

 

 

Poszaleli?

Turyści w górach potrafią zadziwić. Na przykład puścić sobie muzyczkę na szlaku - z głośnika w plecaku. Powspinać się w szpilkach lub trampkach albo papieroska zapalić na szczycie, żeby płuca nie doznały szoku tlenowego od świeżości górskiego powietrza.

I jeszcze dwie fascynujące kategorie turystów. Po pierwsze ci, co z najnowszym aparatem (i kijkiem do selfie!) wybrali się w góry pofotografować. Ten kij jakoś jeszcze można wybaczyć. Cała nasza cywilizacja zmierza w kierunku permanentnego samozachwytu. Róbmy więc do woli zdjęcia samym sobie na pięknym tle. Trudno mieć o to do kogokolwiek pretensje.

Jest jednak dużo ciekawsza rzecz. Z jakiegoś powodu typowym obrazkiem w większości widokowych miejsc jest, że on chce jej zrobić zdjęcie swoim rewelacyjnym, najnowszym aparatem, a ona energicznie odmawia i próbuje go przekonać, że zdjęć już wystarczy. Mam nawet czasem wrażenie, jakby te utarczki o fotkę były jedną z obowiązkowych atrakcji urlopu. Niektóre nadąsane pary wyglądają, jakby chciały zdjęciami w górach zainicjować proces rozwodowy. Jest i fotograficzny paradoks w drugą stronę. Chodzi o nowożeńców. Jakoś nie wiadomo, skąd narodziła się tradycja zdjęć w górach w pełnym ślubnym rynsztunku. Pną się albo jadą kolejką: ona, on, suknia, garnitur, bukiet i fotograf. Nigdy wcześniej w górach nie byli, nigdy później nie będą. Sfotografować się w pełnym ślubnym ekwipunku na tle górskiej panoramy - mus.

Fascynujące.

 

 

A jednak warto przyjeżdżać

Jest na szczęście także sensowna turystyczna populacja. W pracy mają pod górkę, w życiu pod górkę, chcą i na urlopie pod górę podchodzić. Zdrowo się zmęczyć, zamiast niezdrowego przepracowania, które mają na co dzień. Świeże powietrze zamiast smogu, choć i na Podhalu smog bywa. Chcą odpocząć, chcą się zdystansować, chcą ze sobą pobyć, dla ciała, dla ducha, dla emocji i dla relacji. Wrócić z gór lepsi, zdrowsi, szczęśliwsi. Wypoczęci i wolni. Pamiętajmy, że góry to jest ostatnie miejsce, gdzie można na żywo zobaczyć barana - na co dzień oglądamy go jedynie w telewizji. I jeszcze jest jedna rzecz, którą w górach uwielbiamy - można się po górskiej wędrówce czy szusowaniu najeść do woli całej masy niezdrowych, tłustych rzeczy, których jak ognia unikamy u siebie. Kaszanka, golonka, szaszłyk, kwaśnica i grule. I „gorzołka”. A jak szukasz sałaty - to ci gazda grzecznie odpowie, że „ni ma, ale usiecem” i zakończy śpiewnym „Hej”.

Do zobaczenia na Podhalu!

 

 

Autor: DARIUSZ DUMA

Filozof, konsultant biznesowy, przedsiębiorca, miłośnik gór i góralszczyzny.

 

Dodaj komentarz

Komentarze